*„I wanna run away .Never say goodbye”
Maj 2012 roku:
- Alicja! – Słysząc dźwięk głosu brata, aż się wzdrygnęłam. Nienawidziłam być nazywana “Alicja”, bo było ono jednym z najgłupszych pomysłów moich rodziców – nosiłam imię własnej matki!
Dlatego też wszyscy mówili do mnie Lena, ale jeśli ktoś już używał pierwszego, to był na mnie zwyczajnie wkurzony. Mieszkając z bratem od roku, wiedziałam, że nie potrafi być na mnie zły dłużej niż minutę, więc kompletnie się nim nie przejmowałam.
- Gdzie są moje koszulki?! – Wydarł się tak głośno, że pewnie słyszeli go w całej kamienicy.
- W praniu – Odpowiedziałam spokojnie przełykając łyk kawy.
- Znowu nosiłaś moje rzeczy? – Zapytał tym razem ciszej, ale dalej ostrym tonem. Czując, że stoi obok, podniosłam głowę i spojrzałam na niego z politowaniem.
- Oj Wojtuś, Wojtuś …
Wstałam powoli z miejsca, wymieniłam go szerokim łukiem. Czując jak śledzi mnie wzrokiem, spokojnie odłożyłam talerz do zmywarki i i ruszyłam w stronę jego sypialni. Zamaszyście otwierając przesuwane drzwi od szafy, sięgnęłam do jednej z półek i wyciągnęłam z niej kupkę wypranych, poskładanych i wyprasowanych koszulek reprezentacji z jego numerem i nazwiskiem. Widząc zdziwioną minę brata i uniesioną go góry brew, wykrzywiłam usta w ironicznym uśmiechu.
- Było się tak drzeć Szczęsny? A ta – wskazałam na sięgającą mi prawie do kolan koszulkę, którą miałam na sobie – jest Janka.
Żeby mu to udowodnić, odwróciłam się i odgarniając z pleców długie, kręcone włosy, pokazałam mu numer na koszulce.
Zabierając ode mnie swoją własność, ucałował mnie w czoło.
-Jesteś Aniołem, Lenuś – powiedział jeszcze, odchodząc w stronę salonu, gdzie zostawił torbę.
“Jasne, teraz to Aniołem” – pomyślałam.
- Na zgrupowanie to mnie zabrać nie chcesz! – Krzyknęłam w jego stronę.
- A będziesz mi prać koszulki? – Zapytał.
- Wyglądam jak twoja gosposia? – odpowiedziałam z ironią.
- Wyglądam jak twoja niańka? – Odgryzł się.
- Skończ już – stwierdziłam ostro. Za godzinę masz być na lotnisku.
-O kurr… – reszty już nie dosłyszałam, ale przecież wcale nie musiałam.
Dzisiaj zamierzałam wybrać się na swój trening, ale do trzynastej było jeszcze dużo czasu, więc każdą czynność wykonywałam powoli. Kiedy usłyszałam trzaśnięcie, odetchnęłam głęboko i wolno wypuściłam powietrze. Jednocześnie nienawidziłam kiedy ktoś trzaskał drzwiami, a jednak był to mój ulubiony sposób rozładowywania złości. Po chwili poczułam jak ktoś podnosi mnie do góry i cóż, serce o mało nie podskoczyło mi do gardła!
- Zapomniałem się pożegnać!
- Wojtek idioto! Chcesz mnie zabić kretynie!? Na zawał bym przez ciebie padła! – zaczęłam krzyczeć i wyrywać mu się z uścisku. Ten postawił mnie na ziemi i wygiął usta w podkówkę. Wyglądał przy tym jak przerośnięty pięciolatek, więc podeszłam i mocno go przytuliłam, stając przy tym na palcach. Byłam tą najniższą i najdrobniejszą w rodzinie, a przy braciach zawsze wydawałam się jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości. Dzieliło nas czterdzieści centymetrów!
- No! – Stwierdził zadowolony. – Teraz mogę iść. Uważaj na siebie Maluszku.
- Będę. Widzimy się za tydzień!
Tym razem wyszedł na dobre. Niby tylko tydzień, a dobrze wiedziałam że będę tęsknić.
Czerwiec 2011 roku:
Akurat pakowałam do torby rzeczy w których wygodnie by mi się tańczyło, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Spodziewając się listonosza, lub kogoś w tym stylu, w drodze korytarza założyłam na siebie szorty. Uchylając drzwi, przez chwilę tylko mrugałam, kompletnie nie wierząc w to co widzę.
- Mama, Tata, Staszek… – Powiedziałam bezgłośnie. Dokładnie te trzy osoby za progiem. Przecież… co oni do cholery robią w Londynie?
- Nie wpuścisz nas? – Zapytał Tata z typową w naszej rodzinie ironią. Odsunęłam się powoli, nie do końca pewna czy dobrze robię, ale przecież nie zatrzasnę im tych drzwi przed nosem!
Jedyną osobą która patrzyła na mnie w tej chwili przyjaźnie, był Staszek, ale on akurat zawsze mnie lubił. A rodzice… że byli na mnie źli to chyba mało powiedziane. „Bo co oni tu robią?” było może dobrym pytaniem, ale „Co oni tu robią RAZEM?!” jest zdecydowanie bardziej nurtujące.
- Zrobić wam kawy czy coś? – zapytałam niepewnie, prawie szeptem. Gdyby potwierdzili, mogłabym chociaż na chwilę schować się w kuchni.
- Siadaj – usłyszałam w odpowiedzi, głos ojca jak zwykle nie znoszący sprzeciwu, więc po prostu to zrobiłam, niemalże odruchowo. Przez chwilę siedziałam tak, koncentrując wzrok na swoich dłoniach, które zaciskałam na nagich kolanach. „Jaka ja jestem głupia”, przeszło mi przez głowę. „Dlaczego ja najpierw coś robię, a potem dopiero myślę?”
~*~
10 maja 2011, tuż po rozszerzonej maturze z angielskiego, wsiadłam w pierwszy autobus na lotnisko i przyleciałam do Londynu. Niesiona głupim impulsem, złością, może żalem. Teraz sama mam wątpliwości. Jedna z wielu kłótni w której wykrzyczałam „Zobaczysz, kiedyś ucieknę!.I się spełniło.
Nawet nie wiem jakim cudem trafiłam do mieszkania na obrzeżach miasta, mając jedynie świstek papieru z adresem. Po piętnastu minutach dzwonienia dałam sobie spokój i usiadłam ze zrezygnowaniem na progu. Kilka godzin później już na nim leżałam, z plecakiem pod głową i słuchawkami w uszach. Kiedyś w końcu musi tu przyjść, w końcu tu mieszka! Było już ciemno kiedy w końcu dostrzegłam idącą w stronę drzwi, wysoką postać, nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, bać albo być wkurzona. Wyszło na to, ze byłam zdziwiona, bo okazało się że tuż za Wojtkiem idzie Jan, którego na początku nie zauważyłam. A ten co tu robi?
Dosłownie skuliłam się w sobie i teraz już naprawdę chciałabym być gdzie indziej, byle nie tu.
Dam radę…
- Cześć Młoda – powiedział Janek patrząc na mnie z góry.
- Cześć – odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
Zapadła chwila ciszy, w trakcie której Wojciech pomógł mi wstać i pozbierał moje rzeczy, w ogóle się nie odzywając. Weszliśmy do mieszkania, Wojtek poszedł do kuchni, a Janek zaniósł gdzieś mój plecak i kurtkę. Tylko ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Stałam na środku korytarza, czekając na jakąkolwiek wskazówkę.
- Usiądź sobie, co stoisz. – Usłyszałam z wnętrza kuchni. Podeszłam więc powoli i usiadłam na wysokim, drewnianym krześle.
- Chcesz herbaty?
- Chcę – odpowiedziałam cicho, prawie niedosłyszalnie.
Po chwili stał przede mną czerwony kubek z parującym napojem. Biała, z brzoskwinią i wanilią. Moja ulubiona.
Młodszy z braci usiadł naprzeciwko mnie i patrzył mi w oczy z głupią miną.
- Naprawdę to zrobiłaś. Nie wiem czy mam być z ciebie dumny, czy wkurzony, że mi się do domu bez zapowiedzi zwalasz.
- Może tak troszkę tego i tego? – odpowiedziałam. – Zresztą, to chyba jednak głupota była.
- Chyba?! To była głupota jakich mało! W ustawie takich nie przewidują! – Starszy z braci usiadł na krześle obok przy okazji mierzwiąc mi włosy. – Co my teraz z tobą zrobimy? – zapytał retorycznie.
- Tylko nie karzcie mi do domu wracać, proszę! – zawołałam spanikowana.
- Dlaczego? – zapytali jednocześnie, niczym uroczy męski chórek, na co zareagowałam lekkim uśmiechem.
- Bo… – zawahałam się. – Bo oni tam wszyscy traktują mnie jak dziecko! Albo lalkę! Albo zabawkę, która będzie robić co będą chcieli! Wszyscy tylko: Co ci po tym tańcu, przecież to tylko zabawa! To nawet nie jest prawdziwy sport! Myśleliśmy ze po kilku latach ci przejdzie!” Tak jest cały czas, rozumiecie? Wy gracie w piłkę, więc nikt się nie czepia, bo oboje rodzice mając coś z tym wspólnego. A ja tańczę, jestem inna i nikt nie rozumie, że ja to przecież kocham!
- Oj Maluszku… – przerwał mi „mój braciszek Jaś”, jak nazywałam go w dzieciństwie.
- Czy ty to w ogóle przemyślałaś? – zapytał.
- Jasne że przemyślałam – stwierdziłam pewnie. – Pojutrze mam przesłuchania w „London School of Arts”. Musiałam wybrać też coś poza tańcem, wzięłam anglistykę. Do października treningi są dla chętnych, więc praktycznie mam wakacje teraz, muszę czekać tylko na wyniki matur, bo niestety je też biorą pod uwagę.
Ich miny były po prostu bezcenne. Muszę przyznać, że sprawiło mi to ogromną satysfakcję.
- Ale – wtrącił się Wojtek z ustami pełnymi czegoś, co zdefiniowałabym chyba jako popcorn – Co my mamie powiemy? – W międzyczasie wyciągnął z kieszeni telefon i podał mi go przez stół. Na wyświetlaczu widniało tylko, 136 nieodebranych połączeń.
- O… – wydałam z siebie bliżej nie określony dźwięk, dusząc w sobie magiczne słowo „kurwa”.
- Ty dzwonisz – uprzedził widząc moją niewyraźną minę.
Wtedy przeprowadziłam jedną z najtrudniejszych rozmów z mamą, w całym moim życiu. Nie obyło się bez krzyków, gróźb, przekleństw i płaczu. Ale udało się! Po rozmowie z każdym z nas po kolei, stwierdziła, że mogę zostać w Londynie, a ona przemyśli sobie wszystko do czasu następnego spotkania, którego termin pozostał „ bliżej nieokreślony”.
~*~
Tego, że ostateczną rozmowę będę musiała odbyć właśnie teraz, się nigdy nie spodziewałam. Liczyłam na to, że nastąpi to dopiero w Warszawie, a wszyscy będą tak zajęci , że moja „sprawa”nie będzie już taka ważna. Widocznie miesiąc czekania na to, aż sama pojawię się w Polsce i zacznę się tłumaczyć, to dla mojej rodziny za dużo.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażałaś?! – Wybuchł ojciec po kilku minutach ciszy.
- Tato, nie krzycz, proszę cię! – odezwałam się z odwagą, o którą się nawet nie podejrzewałam.
- Nie krzycz! Jak mam nie krzyczeć, jak ty mi tu takie cyrki odwalasz, co?
- To nie są żadne cyrki! Zaakceptuj to! Uwielbiam tańczyć i będę to robić! Widziałeś kiedyś moje nagrody? Wiesz jak często chodzę na treningi? Ile udało mi się już osiągnąć!Wykrzykując to, co leżało mi na sercu, poczułam jak po policzkach spływają mi gorące łzy, wściekłości i smutku jednocześnie. Zauważyłam też, że stoję i patrzę tacie w oczy, a nie w podłogę. Kilkanaście sekund później, które wydawały się wiecznością, opadłam bezsilnie na krzesło, ciężko oddychając, niczym astmatyk w trakcie ataku. Czułam na sobie wzrok mamy, która wydawało się, zrozumiała, bo jej wzrok był ciepły, brak mu już było tego wcześniejszego zawodu. Chwilę później oplatające mnie całą silne ramiona, dały mi dziwne ukojenie i spokój. Okazało się, że to tata, co było kolejnym zaskoczeniem, bo raczej był twardy i zamknięty w sobie, niż w jakiś sposób uczuciowy.
- Przepraszam… po prostu musiałem to usłyszeć – wyszeptał mi do ucha. Zaraz potem podeszła do nas mama, więc ojciec odsunął się robiąc jej miejsce.
- Jestem z ciebie dumna kochanie – powiedziała i przytuliła mnie mocno, lekko kołysząc, jakbym była malutką dziewczynką. – Zdałam sobie sprawę, że jesteś już na tyle dorosła, że sobie poradzisz, nieważne co będzie się działo.
Nie dałabym sobie rady gdyby nie chłopaki, mamo – zaprzeczyłam uśmiechając się przez łzy.
- Wiem. Ale wy… wy zawsze będziecie dla siebie oparciem, prawda?
Nie musiałam tego mówić na głos, a obie wiedziałyśmy, że tak będzie. Bo tak nas wychowała, żebyśmy trzymali się razem, mimo kłótni i problemów. I była to przede wszystkim jej zasługa.
*Chcę uciec. Nigdy się nie żegnać (Linkin Park – Runaway)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz