sobota, 3 listopada 2012
Rozdział 2
Say Goodbye to yesterday*
2012
W końcu! 2 czerwca, Okęcie. Nie było mnie tu już tak długo, że aż zdążyłam się stęsknić. Przepychając się między tłumem ludzi, którzy tak samo jak ja, zmierzli do wyjścia z terminalu numer 2, myślałam już tylko o maminym obiadku, który czekał na mnie w domu i wielkim łóżku, które mam nadzieję, stoi jeszcze w moim starym pokoju.
- Lenka! Lena! – Usłyszałam w tym samym momencie, w którym udało mi się w końcu wyjść na zewnątrz, a promienie słońca uderzyły mi prosto w oczy, tak że nic nie widziałam. Przysłaniając tęczówki przed rażącym światłem, drugą ręką ciągnąc za sobą walizkę, zeszłam na bok, przepuszczając tym samym idący za mną sznur ludu. Stanęłam pod osłaniającym mały placyk dachem i puszczając na chwilę walizkę, sięgnęłam do torebki po okulary przeciwsłoneczne, z którymi prawie nigdy się nie rozstawałam. Po chwili rozdzwonił się mój telefon, którego znalezienie trwało dłużej, niż bym tego chciała, czego winą oczywiście był bałagan w dłużej, workowatej torbie.
- Jestem po lewej, koło pizzerii – powiedziałam do słuchawki, widzący już wcześniej kto dzwoni. W odpowiedzi usłyszałam krótkie „OK” i połączenie zostało przerwane.
- Cześć tato! – zawołałam, widząc podchodzącego do mnie mężczyznę. Ucałował mnie krótko w policzek i złapał za walizkę. Szybkim krokiem poszliśmy stronę stojącego niedaleko samochodu. Jechaliśmy kilkanaście minut, milcząc. Moje kontakty z ojcem były jak sinusoida, raz lepsze, raz gorsze. Teraz żyliśmy co prawda w pokoju, ale ideałem relacji ojciec – córka, bym tego nie nazwała. Miałam do niego żal i zawsze będę miała, o to że zostawił mamę, jeszcze zanim się urodziłam. To nie tak, że nigdy się nami nie interesował, ale odwiedziny raz na dwa tygodnie, to za mało, żeby zbudować dobrą relację, prawda? Ach, zapomniałam o „umoralniających” rozmowach telefonicznych, lub pojawianiu się kiedy coś było naprawdę nie tak. Dopiero kilka lat temu, jak już miałam te trzynaście - czternaście lat, zaczął pojawiać się w naszym życiu częściej, ale mimo to, nie miał mojego stuprocentowego zaufania.
- Ładna dzisiaj pogoda – odezwał się, przerywając tym samym moje przemyślenia.
- Yhm – przytaknęłam, dalej patrząc w okno. Rozciągające się za nim widoki, nagle bardzo mnie zainteresowały. Szare, ale tętniące miejskim życiem ulice Warszawy sprawiały, że zaczęłam przypominać sobie spędzone na osiedlach dzieciństwo i grę w piłkę na zaniedbanych przyblokowych trawnikach.
- Jak tam na uczelni? – Ojciec nie należał do tych co szybko się poddawali, więc dalej próbował nawiązać rozmowę.
- Dobrze, właściwie świetnie. Po wakacjach wystawiamy musical, trochę nie mój styl, ale to nawiązanie do aktorstwa mi się podoba. No i będzie paru agentów, może załapię jakąś pracę, chociaż w reklamie. – Moja odpowiedź go zadowalała, bo nie pytał dalej. To właśnie w nim lubiłam, był konkretny i nie ciągnął za bardzo za język. Po kolejnych kilkunastu minutach jazdy, byliśmy już w Kobyłce, pod domem mamy. Tata pomógł mi z walizkami, po czym pożegnaliśmy się szybko i ruszyłam powoli w stronę drzwi, w których czekała na mnie reszta rodziny. Wszyscy od razu mnie poprzytulali i wycałowali jakby nie widzieli mnie sto lat, a przecież widzieliśmy niedawno, bo co jakiś czas wpadali do Londynu. Kochałam ten dom – prezent od Wojtka dla mamy – był po prostu idealny! Cztery sypialnie na górze, przy nich dwie przestronne łazienki. Na dole, salon, kuchnia i jeszcze jedna łazienka. Do tego garaż i pomieszczenia gospodarcze, ale to już mnie nie interesowało.
Po powitaniach z rodziną od razu ruszyłam na górę, zostawić tam swoje rzeczy i wziąć szybki prysznic. Moja sypialnia była moim królestwem – urządzona tylko i wyłącznie tak jak mi się podobało. Dominował kontrast białych ścian i ciemnych mebli – rama łóżka, komoda, szafki – wszystko miało barwę głębokiej czerni z wzorem naturalnego drewna. Do tego jasne panele i biały puchaty dywan przy przedniej części łóżka. Natomiast tuż za ramą, wisiała wielka czarno-biała fototapeta z dziewczyną, która paliła papierosa. Taki mój mały bunt, poza tym zawsze podobały mi się takie „artystyczne” zdjęcia.
Już przebrana i czysta, zeszłam na dół i zostałam zaatakowana przez najmłodsze „dziecko” naszej mamy. Stella – prawie dwuletnia goldenretriverka o mało nie zwaliła mnie z nóg, podbiegając i skacząc z radości na mój widok. Drapiąc pupila za uchem, przeszłam do przestronnego salonu i usiadłam na białej, obitej miękkim materiałem kanapie. Stella wskoczyła na miejsce obok i ułożyła się wygodnie, gotowa na kolejną porcję pieszczot. Jednak mama widząc rozłożonego w najlepsze psa, natychmiast spojrzała na niego surowo, a suczka posłusznie zeszła na podłogę i ułożyła się przy moich stopach.
- Rany, ten pies jest lepiej wychowany niż którekolwiek z nas – stwierdziłam, śmiejąc się.
- Kiedyś trzeba uczyć się na błędach, Słonko. – Mówiąc to, mama wychodziła właśnie z kuchni, niosąc dwa kolorowe kubki. Jeden żółty w niebieskie kwiatki, przeznaczony dla niej i drugi, z motywem Prosiaczka, tego z Kubusia Puchatka. Nigdy nie lubiłam tej bajki, ale miałam słabość do obrazków. Ten kubek był prezentem, jeśli dobrze pamiętam na piąte urodziny i od razu stał się moim ulubieńcem. Przez następną godzinę, może trochę więcej, popijałyśmy herbatę rozmawiając o codziennych sprawach. Przeszłyśmy od moich studiów, przez listę zakupów, aż do życia uczuciowego moich braci. Jak zwykle skończyło się na stwierdzeniu „ Jednak dobrze, że Wojtek rozstał się z Sandrą” i „Jan powinien sobie w końcu kogoś znaleźć”. Kwestię mnie pominęłyśmy, bo mama dobrze mnie zna i wie, że zaczęcie tego tematu szybciej kończy rozmowę niż ją rozwija.
- Wiesz co mamuś, ja już pójdę do siebie. Może to tylko godzina różnicy, ale trochę się zmęczyłam. – Mówiąc to, spojrzałam w stronę wiszącego na ścianie zegarka. Wskazywał dopiero dwudziestą, a ja czułam jakbyśmy mieli już środek nocy. Uściskałam mamę na pożegnanie i powoli weszłam po krętych schodach na piętro. Kiedy miałam już się położyć, zaczął dzwonić telefon. W sumie chciałam to zignorować, ale wołanie „Lena, to do ciebie” zmusiło mnie niestety do podejścia do słuchawki.
- Słucham? – Zaczęłam, niezbyt przyjaznym tonem.
- Cześć Lenka, to ja. – Po drugiej stronie odezwał się głos Mileny Lewandowskiej, starszej siostry mojego byłego, najlepszego przyjaciela.
- Hej, to ty. Nie spodziewałam się. – Bo niby jak, skoro Robert postanowił mnie ignorować i kompletnie zerwać kontakt, nawet mnie o tym wcześniej nie informując?
- Mała, to że mój brat jest idiotą nie oznacza, że przestanę się odzywać do starej sąsiadki! – No tak, zapomniałam całkowicie, że Milena była jedną z tych pozytywnie nastawionych do mnie osób i jako jedna z nielicznych nie doszukiwała się nigdy romansu, między mną, a jej bratem. W odpowiedzi nie wiedziałam za bardzo co powiedzieć, więc tylko zaśmiałam się nerwowo.
- Idziesz jutro do chłopaków? -zapytała.
- Nie wiem, jestem trochę zmęczona – zaczęłam się wykręcać. Nie za bardzo miałam ochotę na spotkanie z jej bratem, ale do tego się przecież nie przyznam. – A te treningi nie są zamknięte dla gapiów? – starałam się ją zniechęcić.
- Czy kiedykolwiek ci to przeszkadzało? – spytała retorycznie, dobrze wiedząc, że wchodziłam i robiłam gdzie i co chciałam, a żadne zakazy nigdy mnie nie powstrzymywały.
- Za dobrze mnie znasz! No dobra, w sumie co mi szkodzi trochę się z nich ponabijać, nie?
-Jasne, jak zawsze. Przyjadę po ciebie o ósmej, co ty na to? – Zaproponowała, zadowolona z mojej decyzji.
- OK – odpowiedziałam i rozłączyłyśmy się.
Z tym nabijaniem się to było tak, że owszem, na treningach krzyczałyśmy, że wyglądają jak sieroty i że zaraz się o własne nogi pozabijają biegając za tą piłką jak nienormalni, ale z to na meczach, nieważne czy tych istotnych, czy nie, nie było bardziej wiernych kibiców od nas. Czyli cały dzień jutro zaplanowany. Ehh, na razie trzeba się doczołgać do łóżka.
Wstałam rano z tak wielkim bólem głowy, jakbym miała jakiegoś kaca.
„Chyba moralnego”- przyszło mi na myśl. Ledwie powłóczyłam nogami, schodząc na dół, toteż postać przebiegająca koło mnie niczym huragan, o mało nie zrzuciła mnie ze schodów.
- Uważaj jak łazisz! – krzyknęłam, ledwo łapiąc równowagę.
- Chyba ty – odpowiedział mi głos najstarszego brata. A ten co tu robi? Własnego domu nie ma czy jak?
- A ty tu czego? – zapytałam. Nigdy nie jestem miła, jak jestem niewyspana. Nigdy.
- Robię za twoją niańkę! – spojrzał na mnie jak na ostatnią idiotkę. – Przyjechałem się przywitać, nie? I nie bądź już taka cięta, mam jedzenie. – Uśmiechnął się widząc mój „zaciesz” na widok papierowej torby, w której jak znam życie są moje ulubione ciepłe rogaliki z truskawkami. Od razu rzuciłam mu się na szyję, ciesząc się jak małe dziecko.
- Kocham cię braciszku! – krzyknęłam mu do ucha, uwieszając się jak mała małpka.
- Puszczaj głupku! Kawę ci zrobiłem, znaj moją dobroć. Wystygnie ci!
Migiem zeskoczyłam i łapiąc szybko torbę ze śniadaniem zbiegłam na dół, pokonując po dwa schody naraz. Nie miałam zbyt wiele czasu do przyjazdu Mileny, a musiałam się jeszcze ubrać i zdążyć rozkoszować się moim ukochanym śniadankiem. Słyszałam kroki Janka za sobą i modliłam się tylko, żeby nie pytał dokąd się tak śpieszę. Nie byłby zbyt zadowolony, a nie chciałam się z nim kłócić. Jak zwykle moje modlitwy nie zostały wysłuchane bo już po kilku minutach zadał mi to nieszczęsne pytanie „Gdzie się wybierasz?”. Dlaczego przed nim nic nie da się ukryć? I dlaczego ja nie potrafię go okłamać? Z Wojtkiem jest dużo łatwiej…
- No ten… na trening idę.
- Trening? Jaki znów?
- No wiesz… do Wojtka tam.
- Chyba oszalałaś! Nie idziesz! – Wiedziałam że się wkurzy, no wiedziałam! Czy on zawsze będzie mnie już traktował jak dziecko? Wiem, że zrobiłam kiedyś parę głupich rzeczy, a gdyby nie on to by mnie tutaj nie było, a mój trup leżał by w trumnie, pod ziemią… nie, stop!
- Oj no Jasiu, proszę cię. Minęły DWA LATA. Nic mi nie będzie, obiecuję. Milena będzie ze mną i w ogóle. – Popatrzyłam na niego najbardziej błagalnym wzrokiem na jaki było mnie stać. Dosłownie widziałam jak się łamie i waha. No już, powiedz że mogę iść i po sprawie! Gdyby nie moja własna głupota, nie musiałabym nikogo pytać o zgodę, w końcu miałam prawie dwadzieścia lat. Ale Lenka uwielbia gnoić sobie życie, takie hobby.
- Dobra, idź. Ale później do mnie z płaczem nie przybiegaj, ok?
- No co ty - odpowiedziałam w biegu, bo właśnie zdałam sobie sprawę, że mam ledwie dwadzieścia minut żeby się ogarnąć. W drodze do szafy zastanawiałam się w co się ubrać i skończyło się na pomarańczowo-szarym topie z czarnym nadrukiem i czarnych szortach do kompletu. Do tego niskie trampki, tusz na rzęsy, szybkie przeczesanie włosów i byłam gotowa. „W samą porę” – stwierdziłam słysząc dzwonek do drzwi.
Milena cieszyła się jak małe dziecko na mój widok, zresztą nie pozostawałam jej dłużna. Była dla mnie jak starsza siostra, której już nigdy nie odzyskam. Ona i Natalia byłyby w tym samym wieku. I choć często mówiłam „ Nie jestem Natalią, nie zastąpię wam jej, ani nie będę starała się być jak wasze wyidealizowane wyobrażenie o niej.”, to bardzo chciałabym móc ją poznać.
W drodze na stadion wspominałyśmy stare czasy, kiedy to właśnie Milena była moją „nianią” z podwórka, jako jedno z najstarszych dzieciaków z osiedla. Strasznie żałowałam, że nie utrzymywałyśmy stałego kontaktu, a widywałyśmy się raz na kilka miesięcy w międzyczasie wymieniając kilka e-maili. Życie od co. Kilkanaście minut jazdy później za szybą zaczęło być widać stadion Polonii Warszawa. Odruchowo spojrzałam na pozakrywany bransoletkami i rzemykami nadgarstek ale szybko odwróciłam głowę, tak że siedząca obok dziewczyna niczego nie zauważyła.
- Idziemy? – zapytała wesoło, na co skinęłam tylko głową. „W co ja się znów pakuję?” – pomyślałam. „Pieprzony, wrodzony masochizm!”
Szłam u boku Mileny, niby pewnie, ale… coś jak zwykle nie pasowało. Bo… on tam był. Obiecał, że mnie nie zostawi, a potem wyjechał. Nie mogłam go powstrzymać. Nie potrafiłam zniszczyć jego marzeń, chociaż byłam egoistką. Wiedziałam, że gdyby został i tak byśmy wszystko stracili bo będąc o krok od przekroczenia granicy nie udało by się zatrzymać, nawet w ostatniej chwili. Dlatego, kiedy zdałam sobie sprawę, że swoim wyjazdem wyświadczył nam przysługę, wybaczyłam. Ale kiedy zaczął ode mnie uciekać, unikać… wezbrała we mnie nienawiść. Tak wielka, że do tej pory nie byłam w stanie sobie wyobrazić, że można kogoś tak nienawidzić. Nie kogoś, kto zawsze był dla ciebie jak brat… Ale teraz się bałam, bo nie miałam żadnego pojęcia, co tak właściwie Robert do mnie czuje. Czy dalej jestem dla niego jak siostra, czy może zapomniał całkiem o moim istnieniu i wyrzucił mnie z pamięci? Czy byłam w stanie wybaczyć to, że nagle zniknął mojego życia? Byłam. I to w dosłownie sekundę. Więc kiedy go zobaczyłam biegającego gdzieś tam, po kawałku zielonego, równo przystrzyżonego trawnika, zwanego boiskiem, wymiękłam. Uśmiechnęłam się najsłodszym ze wszystkich uśmiechów i podeszłam do bramy obiektu, zgrabnie wymijając ochroniarzy. Nawet nas nie zatrzymali. Za co im tu płacą ja się pytam?! Ale z drugiej strony było mi to na rękę, toteż powstrzymałam się od głośnego komentarza.
Zwyczajnie podeszłam do trybun, weszłam po betonowych schodkach i usiadłam na jednym z plastikowych krzeseł, starając się wyglądać na wyluzowaną. Oddychaj, wdech-wydech-wdech-wydech…
Nie, nie podejdę do niego, nie będę z nim więcej rozmawiać. Jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu, czy jakoś tak. Tak?
À propos Kuby, to właśnie Błaszczykowski mnie zauważył. Cudownie. Patrzy mi prosto w oczy, ledwie ułamek sekundy, potem Wojtek, Robert i znowu ja, więc się uśmiechnęłam, na wpół przyjaźnie, ale też trochę bezczelnie. Słodko.
Wszystko jest takie odrealnione, aż zapomniałam o Milenie, która najwyraźniej starała się mi coś powiedzieć. Słyszałam dźwięki, słowa, zdania, ale nie rozumiałam sensu. STOP!
* Powiedz "do widzenia", wczorajszemu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wow, zapowiada się mega ciekawie ;D
OdpowiedzUsuńZapraszam do sb: dogwizdka.blogspot.com