sobota, 3 listopada 2012

Rozdział 3


Sierpień 2006*

… Cisza. Cholerna, denerwująca, irytująca… nie znoszę ciszy! Było ciemno i zimno, ale nie miałam najmniejszej ochoty wchodzić na poddasze i przynieść sobie kurtkę. Siedzę pod blokiem już ze dwie godziny i słońce dawno zaszło. Plecak z rzeczami leżał gdzieś pod nogami, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Uciec czy zostać? Słyszałam jedynie swój oddech i bicie serca. Patrzyłam przed siebie, obserwując komary latające przy świetle jedynej w tej alejce latarni. Nagle zobaczyłam cień. Postać  z ukrytą w kapturze twarzą zmierzała jakby w moją stronę. Kiedy chłopak usiadł obok mnie, serce nagle przeszło na szybszy bieg, a oddech był płytki i niespokojny.

- Uspokój się – powiedział trochę zachrypniętym głosem i odchrząknął lekko. Po chwili zdjął kaptur i spojrzał na mnie swoimi jasnymi oczami, które aż świeciły w ciemności. Ledwo widziałam jego twarz, ale przecież znałam ją już na pamięć. Uśmiechał się do mnie, pogłębiając tym samym swoje dołeczki w policzkach, ale nie zareagowałam, dalej siedząc i uciekając wzrokiem w stronę swoich butów.

- Odprowadzę cię do domu, co?

- Trafię – wstałam gwałtownie, jednocześnie wyrywając rękę z jego uścisku, którego wcześniej nawet nie poczułam.  Sięgnęłam po plecak i nie  zaszczycając chłopaka spojrzeniem podeszłam szybko do klatki, wyciągając klucz.

- Przyjdę jutro – powiedział niezrażony moim zachowaniem.

- Robert… chyba nie będę zbyt rozmowna – odezwałam się, tym razem odwracając się w jego stronę, przytrzymując drzwi. - Nie szkodzi – już nic więcej nie mówiąc, poszedł w swoją stronę, zakładając kaptur. Przez moment patrzyłam jak odchodzi i widząc że kuleje, zbeształam się w myślach: „ Jak mogłam tego nie widzieć? Co ze mnie za przyjaciółka?”.
 ~*~
 - Przestań kurwa dzwonić, idę już! Miałam ci na nago otworzyć, czy jak? – W za dużej bluzie, która mogłaby być sukienką i majtkach, otworzyłam szeroko drzwi i wpuściłam Lewego do środka. Wyglądał normalnie, ale uśmiech był trochę blady, jakby udawany.- Sama jesteś? – zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha, ale jego oczy nie świeciły przy tym tymi iskierkami co zawsze. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka pod tytułem: „Coś jest nie tak”.

- Jak widać – odpowiedziałam wcale nie zadowolona z tego faktu. – Siadaj mośku, co stoisz?

- Już, już. – Usiadł na jednym ze zwykłych kuchennych krzeseł i popatrzył na mnie jakby chciał wyczytać coś z mojej duszy. Zaraz go walnę, przysięgam.

- Płakałaś – stwierdził ni stąd ni  zowąd brunet, marszcząc brwi i przechylając głowę na bok.

- Wcale nie! – Odpowiedziałam za szybko i za głośno, żeby mogło to choćby zabrzmieć jak prawda.

- Chcesz pić? Nie czekając na odpowiedź, odwróciłam się do szafki, wyciągając z niej dwa kubki, żeby choć na moment ukryć twarz. - Kawy. – Nie musiałam pytać. Mój mały kawowy narkoman zawsze pił kawę jeśli miał ku temu okazję. Z mlekiem. Bez cukru. Sobie też wsypałam do kubka czarnych granulek i nastawiłam wodę. Każdą czynność wykonywałam jak najwolniej, byle nie musieć patrzeć Robertowi w oczy. Ale kiedy woda się zagotowała i parujący napój był już gotowy, postawiłam kubki na stole i usiadłam, podpierając głowę na ręce. Czekałam.

- No co? – Zapytał szczerząc do mnie ząbki. Na co czekasz? - Na tą twoją gadaninę… wiesz, o tym jaka to jestem dziecinna, nieodpowiedzialna, głupia…

- Znasz to już na pamięć, nie chce mi się powtarzać. Czemu wyłaś? - Dobrze wiesz. Wojtek wyjechał. Janek się wyprowadził. Tatuś jak zwykle ma mnie w dupie. A mama… nie chcę jej przeszkadzać, w końcu ma kogoś z kim jest szczęśliwa. Więc jestem sobie sama ja.

- Księżniczko… – odezwał się powoli, wyciągając do mnie rękę. Weź ty się Lewy zamknij! – pomyślałam.

- Chodź, pooglądamy telewizję. – zarządziłam i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, usiadłam na kanapie, włączając grające pudło. Chłopak podszedł do mnie powolutku, co przypomniało mi, że miałam zapytać, co z jego z nogą.

- Nic, taka tam kontuzyjka.  - Ja już chyba wspomniałam, że go zaraz uderzę, prawda? - I tak mi powiesz – stwierdziłam, układając się wygodnie i opierając głowę na ramieniu przyjaciela. Wystarczy poczekać kilka minut, a zaraz wszystko mi opowie i to ze szczegółami. Po jakiś trzech minutach zaczęłam się nudzić i nucić jakąś melodię. Przy nim zawsze czułam się dobrze. Robert był w moim życiu od zawsze, odkąd sięgam pamięcią. I nigdy nie traktował mnie jak jakąś gówniarę, chociaż zawsze jak bezbronne dziecko. „Małą księżniczkę” – przeszło mi przez myśl. Siedzieliśmy tak jeszcze przez jakiś czas i nagle poczułam jak robi mi się coraz bardziej wygodnie, ale nie pozwalałam powiekom opaść bezwładnie. Muszę się przecież dowiedzieć co u Lewego, no muszę. - Śpisz? – zapytał, bawiąc się moimi włosami.

- Niee – odpowiedziałam, zaspanym głosem. – Jak twoja kostka? – zapytałam. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł i zerwałam się jak oparzona z kanapy. - Wyrzucili cię! – Nawet nie wiem skąd mi to przyszło do głowy, ale nagle zaczęłam kojarzyć fakty. Już przez kilka ostatnich tygodni było właśnie tak że , Lewus zwracał z treningów wkurzony albo przygnębiony. Ciągle kłócił się z trenerem, czasem nawet z kolegami z drużyny.  A ja jak zwykle byłam zbyt zajęta sobą, żeby to zauważyć. Jego spuszczona głowa i przygarbione plecy wystarczyły mi za odpowiedź. Wyglądał jak małe spłoszone dzieciątko, które czeka żeby je pocieszyć. Nienawidziłam tego widoku z całego serca, toteż przyklękłam delikatnie i chciałam go przytulić, kiedy nagle zasyczał z bólu. Jeszcze mu krzywdę robię, no co jest ze mną nie tak?

- Przepraszam! – powiedziałam od razu wystraszona, ze jeszcze coś pogorszyłam. Potem walnęłam się otwartą dłonią w czoło, zdając sobie sprawę z własnej nieograniczonej głupoty.

- Zaczekaj tu – rozkazałam wybiegając z salonu. Przemknęłam przez maleńki korytarzyk do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Jak najszybciej przeszukałam półki starego segmentu po babci w poszukiwaniu jakichkolwiek spodni, które założyłam podskakując na jednej nodze do szuflady ze skarpetkami. Jak już wyglądałam na mniej- więcej ubraną, roztrzepałam w biegu włosy, tworząc na głowie artystyczny nieład. Kiedy przebiegłam tuż przed twarzą Lewego, patrzył na mnie jak na nienormalną. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wybiegłam z mieszkania i zapukałam do drzwi naprzeciwko.  Stojąc pod drzwiami sąsiadki, nie mogłam się doczekać kiedy otworzy drzwi. Stąpałam w tą i z powrotem jakbym miała jakieś ADHD. Kiedy drzwi się otworzyły, o mało nie wpadłam do środka, przewracając się jak długa. Oddychaj – powiedziałam sobie.

- Co się stało dziecko? – zapytała moja sąsiadka. Była to kobieta około czterdziestki, która już od wielu lat pracowała w szpitalu przy ul. Czerniakowskiej. Nie była lekarzem, ale pielęgniarką, mimo to byłam pewna że jest w stanie Robertowi pomóc.  - Dzień dobry pani Piotrowska… mogę mieć do pani prośbę? – Spojrzałem w zielone oczy kobiety robiąc minę a’la kot ze Shreka. Ta patrzyła na mnie przez chwilę zdziwiona, po czym zaprosiła mnie gestem ręki do środka.

- Nie nie – zaprzeczyłam od razu machając rękami w mało określony sposób. Nie niech pani idzie ze mną, dobrze? Myślę, że mogłaby się przydać jakaś apteczka czy coś.

- Poczekaj tu chwilę  kochanie– powiedziała kobieta ciepłym głosem, zostawiając mnie na chwilę samą, by po chwili wrócić z plastikowym pudełkiem w ręce, które było wspomnianą wcześniej apteczką. Co dziwne, nie zwróciła kompletnie uwagi na moje dziwne zachowanie i podenerwowanie. Nie zapytała o nic. Od razu było po niej widać, że chęć pomocy to jej powołanie, a praca pielęgniarki była dla niej drogą do realizowania tego.  Przeprowadziłam ją przez korytarz do salonu i przedstawiłam Roberta. Wygadał jakby chciał mnie zamordować wzrokiem. No sorry kochanie, ale ja tego tak nie zostawię, chyba sobie śnisz!- Kobieta przez kilka minut oglądała jego nogę z każdej strony, starając się być jak najbardziej delikatna.

- Trzeba ją tylko troszkę nastawić, usztywnić i za kilka dni powinno już być lepiej – stwierdziła w końcu. – Dobrze, że zrobimy to teraz, bo już niedługo bolało by bardziej i nie wiem czy byłbyś w stanie w ogóle wstać – zwróciła się do Lewego. - A widzisz! – krzyknęłam z triumfem. Po wykonanym „zabiegu”, pożegnaliśmy się z naszą wybawicielką dziękując jej serdecznie.

- Ależ nie ma problemu, dzieci – powiedziała tylko na odchodnym i zniknęła za drzwiami do swojego mieszkania.  Kiedy wyszła, usiedliśmy znowu na kanapie, ale tym razem opierałam głowę na ramieniu Roberta, a ten przytulał mnie mocno.

- Udusisz mnie zaraz – wydukałam, ale tak naprawdę jego uścisk wcale mi nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie.

- Co ja bym bez ciebie zrobił, Mała? – zapytał, tym razem uśmiechając się odrobinę bardziej szczerze.

- Mamy większy problem…  - zaczęłam

– Jaki? – Przerwał mi chłopak od razu zaciekawiony.

- Trzeba ci poszukać nowego klubu. A tamtemu debilowi co cię wywalił to hu...

-Lena!

Temu się tryb tatusia włączył, no pięknie!

* Taki mój mały błąd bo w rzeczywistości Wojtek wyjechał do Anglii w  2007 roku. Ale w opowiadaniu zostanie 2006, wybaczcie ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz