sobota, 3 listopada 2012

Rozdział 5



 Początek lipca 2012.

“Pięknym kobietom mężczyźni wybaczają zdecydowanie za dużo.”

Chłopaki mieli za sobą, bądź co bądź przegrane Euro i na głowie zawiedzonych sfrustrowanych kibiców. Było im zwyczajnie przykro, ze zawiedli tych, którzy jakimś cudem w nich uwierzyli znając szarą rzeczywistość polskiej piłki nożnej. Ale mieliśmy do wyboru dwa wyjścia: Albo się tym dołować i nie robić nic, albo spróbować się od tego oderwać. Jako że ucieczka była chyba moim ulubionym sposobem rozwiązywania problemów, namówiłam braciszka na wakacje. Niestety nie przewidziałam jednej rzeczy: Tego że on i Lewy są tak bardzo kochającym się bromancem, że nawet na kilka dni urlopu nie chcą się od siebie oderwać. Kiedy dowiedziałam się, że Robert jedzie z nami, od razu wycofałam się z pomysłu i stwierdziłam, że gołąbeczki mogą sobie jechać same. Ale nie. Mój brat musiał się na mnie obrazić, a potem przez trzy dni chodzić za mną z miną zbitego psa. Przecież dobrze wiem, że chce żebym pogodziła się z Lewandowskim. Chociaż, czy my byliśmy właściwie skłóceni? Ta sytuacja była chyba zbyt skomplikowana, żeby nazwać to zwyczajną kłótnią. Raczej mieszanka urażonej dumy, odrobiny głupoty, szaleństwa i wrodzonego uwielbienia do zadawania sobie psychicznego i fizycznego bólu, które oboje wykazywaliśmy. Żadne nie chciało przyznać się do błędu i powiedzieć sakramentalnego “przepraszam”, lub zwyczajnie o wszystkim zapomnieć i żyć dalej. Co to to nie my. Nie ja. Chociaż… zaczynałam się łamać. Byłam na każdym meczu naszej Reprezentacji na Euro. Płakałam jak Wojtek schodził z boiska i pozwoliłam mu się na mnie wyżyć i nawrzeszczeć ile tylko chciał. Zdzierałam gardło w każdej minucie gry. I co dziwne, razem z Anią, Agatą i Sylwią. Tak, tą Anią; śliczną narzeczoną Roberta z zabójczym uśmiechem. Okazała się całkiem sympatyczna. Zresztą, dlaczego się dziwię? Przecież nie znalazłby sobie jakieś zdziry, żeby ją poślubić, prawda? W dzień meczu z Czechami wszyscy byli tak podnieceni i nastawieni na wygraną, że widząc moich ukochanych piłkarzy schodzących z boiska ze spuszczonymi głowami, a niektórych nawet zapłakanych, sama nie wytrzymałam i płakałam razem z nimi. Potem była jeszcze impreza gdzie wszyscy topili swoje smutki w alkoholu a mi dosłownie urwał się film. Pamiętam tylko taki przebłysk, ze ktoś zaniósł mnie do mojego łóżka i szeptają: “Dobranoc malutka”, ucałował mnie w czoło. Założyłam, że to Wojtek i że skoro był pijany to mu się na czułości zebrało.Pakując się na ten wyjazd, po raz kolejny zastawiałam się dlaczego właściwie się na to zgodziłam i jak to będzie wyglądało. Anka musiała zostać w Warszawie, bo zaczynała serię treningów, czyli w praktyce wyszło to tak, jakbym to ja jechała jako para dla Roberta. Cudownie. Na dodatek będziemy mieszkali u niego w domu. Jutro punkt ósma mieliśmy się wszyscy stawić na Okęciu. My czyli: ja, Wojtek i Sandra. Już widzę jaki to będzie świetny urlop. I pomyśleć ze to ja wpadłam na ten pomysł! I dlaczego Wojtek zabierał tego “pustaka”, jak nazywałam Sandrę w myślach? Przecież ona leci tylko na kasę, ale oczywiście on tego nie widział. Nieważne, nie będę się z nim o to kłócić, bo to oczywiście ja wyjdę w tym wszystkim na tą złą, a Sandra na małą i skrzywdzoną. Wrrr! Kiedy wylądowaliśmy już w Dortmundzie, nie wdziałam w tym mieście nic nadzwyczajnego. Może dlatego, ze nie byłam zbyt przyjaźnie nastawiona do świata, a słuchawki na uszach nie koniecznie sprzyjały zwiedzaniu i poznawaniu okolicy. Zachowywałam się jak rozwydrzony bachor! Zawsze tak było, kiedy chciałam się przed czymś schować. Budowałam wokół siebie niewidzialny mur. Dzisiaj jednak mój mur ktoś niespodziewanie szybko ktoś zburzył. Okazał się nim przyjaciel Lewego, jakiś blondas o imieniu Marco, który zaraz po zwykłym “cześć”, które brzmiało raczej jakby mówił do telefonu, obdarował mnie misiowym uściskiem, jakbyśmy znali się od lat. Moja mina była (jak mi się wydaje), bezcenna. Ale potem jakoś uśmiech nie schodził mi z twarzy, mimo ciągle denerwującego mnie Wojtka, którego ktoś posadził obok mnie w samochodzie. Za jakie grzechy?! Ten idiota ciągle dźgał mnie w żebra, całkowicie ignorując moje głośne protesty. A ten cały Marco, tylko się śmiał. Wrrrr! Najgorsze, a może najlepsze było to, że Robert milczał. Cały czas. To znaczy nie, nie milczał właściwie to on mnie ignorował, bo jakoś rozmowa z całą resztą mu szła. Swoją drogą, nie wiedziałam że tak dobrze zna angielski. Skończ, Lena uspokój się. Przecież właśnie tego chciałaś!
Jedno muszę przyznać – uwielbiam dom Roberta, chyba jeszcze bardziej niż mój dom w Warszawie. Mieszkanie Lewandowskiego było chyba dwa razy większe, na dodatek miał w ogródku mnóstwo miejsca, huśtawkę i basen. Z salonu można było go podziwiać przez szklane drzwi werandy, na której stał stół z fotelami i zielonym parasolem. Parter był właściwie ogromną powierzchnią z kanapami, telewizorem i dywanem, w połączeniu z kuchnią i jadalnią. Wszystko jasne i nowoczesne. Cholernie nowomodne. Pomysły Anki, jak nic. Podobno gdzieś tu jeszcze była łazienka, ale jeszcze nie sprawdziłam gdzie. Blondas zaprowadził mnie na górę do jednej z sypialni dla gości. Cały czas uśmiech nie schodził mu z twarzy kiedy na mnie patrzył. Chyba mnie lubił, chociaż nie wiem za co. Tylko dla niego byłam dzisiaj miła, może poczuł się wyjątkowy. Marco, kiedy tylko pomógł mi z bagażami, pożegnał się stwierdzając, że widzimy się później. Skoro tak mówił… nie miałam nic przeciwko jego towarzystwu.
Jakąś godzinę później do mojego tymczasowego pokoju wpadł nie kto inny, a mój brat najukochańszy, wyglądający jakby się przed chwilą czegoś nawciągał.

- Lewy robi imprezę, cieszysz się? – prawie krzyknął, patrząc na mnie radosnymi oczyma.

- Jeeej, super – powiedziałam z sarkazmem.

- Weź siostra, byście się pogodzili w końcu a nie, jak jakieś, nie wiem… dzieci się zachowujecie, OBOJE! – stwierdził z wyrzutem.

- Sam mnie tu zaciągnąłeś! – krzyknęłam na niego. Odwracanie kota ogonem, kolejna z moich dróg ucieczki od problemu.

 Całkowicie mnie olał.

- O dwudziestej przyjdzie Marco z kimś tam jeszcze, weź się ładnie ubierz. – powiedział tylko i  wychodząc jak zwykle trzasnął drzwiami.
 Kocham mojego brata, naprawdę, ale czasem nic tylko łbem o ścianę…Dobra.
 Podałam się, kompletnie się poddałam! Nie dość że ubrałam sukienkę: czarną, bez ramiączek, która sięgała mi przed kolano, miała koronkowy gorset, utrzymujący piersi na miejscu i podkreślał figurę, to na dodatek zrobiłam dość mocny, ale nie przesadny makijaż. Wszystko w nadziei na to, ze będę wyglądać ładniej niż Sandra. Ale to żadna sztuka, lepiej niż ona wyglądałabym nawet po kilku dniach na kempingu bez wody i mydła.  Założyłam też czarne szpilki,  znalezione w szafie u Anny, bo przypadkiem nosiłyśmy ten sam rozmiar buta. Mam nadzieję że się nie obrazi. Marco przyprowadził ze sobą niejakiego Mario, który okazał się cholernie sympatycznym młodym chłopakiem. Na pierwszy rzut oka kojarzył mi się z misiaczkiem. Tak samo jak jego blond przyjaciel lubił się przytulać. W sumie mogłabym się do tego przyzwyczaić, całkiem miły zwyczaj. Czyli czekała nas męska impreza, bo Sandry nawet nie liczyłam w tym towarzystwie. Nie lubiłyśmy się z wzajemnością, więc nie było mi jej szkoda. Już po kilkunastu minutach chłopaki otworzyli pierwszą wódkę, nie bawiąc się w picie słabszych trunków. Jakie to dziwnie polskie – pomyślałam. Niecałą godzinę później, wszyscy poza mną i Robertem byli dość wstawieni, więc postanowiłam cichaczem udać się do tego ślicznego ogrodu, żeby sprawdzić jak wygląda w nocy. Zdjęłam buty i na boso wyszłam na wyłożoną drewnem werandę. Było tu tak, cicho, spokojnie.  Księżyc świecił w mojej ulubionej fazie, pełni. Zawsze w tym czasie miałam piękne sny. Rozmarzyłam się i przestałam zwracać uwagę, na dochodzące z wnętrza domu dźwięki. Zignorowałam nawet to, że wcale nie było ciepło i zaczęłam drżeć. Teraz tyczył się tylko mój Księżyc i ja. Imię Lena pochodziło od greckiej Selene, mitycznej bogini księżyca, może stąd moja słabość, właśnie do tego ciała niebieskiego? O mało nie zeszłam na zawał kiedy poczułam na skórze przyjemne ciepło, nie słyszałam żeby ktokolwiek wychodził. Właściciela bluzy poznałam po jej przyjemnym zapachu. Natychmiast ją zdjęłam i oddałam w ręce stojącego obok Lewandowskiego.
 - Przecież ci zimno – stwierdził fakt, nawet n mnie nie patrząc. W odpowiedzi założyłam ręce na piersi, milcząc.

- Zamierzasz tak przede mną uciekać? Jak Bambi z płonącego lasu? – zapytał z słyszalnym bólem w głosie.

Zaśmiałam się. Metafora godna poety. Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony. Natychmiast spoważniałam i odpowiedziałam mu odważnym spojrzeniem.

- Sam tego przecież chciałeś! Granica, pamiętasz? – powiedziałam z jadem w głosie.

-Chciałem żebyś cofnęła się o krok, a nie o kilometr! – wypomniał mi i odwrócił wzrok. I tu mnie miał. Bo znowu byłam, może nie o krok a o dwa od tej mitycznej granicy i teraz każdy ruch mógł prowadzić do przepaści! Zacisnęłam ręce w pięści i w pierwszym odruchu miałam ochotę go uderzyć, ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego wbijałam sobie paznokcie w skórę i zastanawiałam się co teraz mam zrobić. Wymieniłam z Robertem jeszcze jedno spojrzenie i zabrałam mu jego bluzę, zarzucając ją na ramiona. Ten uśmiechnął się tylko. Wygrał. Ujęłam jego swobodnie zwisającą rękę, a on zbliżył się powolutku, delikatnie mnie obejmując. Po chwili już całkowicie tonęłam w jego obcięciach, czując jak opiera brodę na mojej głowie. Uniosłam głowę do góry i spojrzałam mu jeszcze raz w świecące iskierkami radości oczy, niczym małe gwiazdeczki. Uśmiechał się, tak samo jak ja. Właśnie tego przytulenia mi najbardziej brakowało. Kiedy ucałował mnie delikatnie w czoło, odepchnęłam go delikatnie, żeby dobrze mnie widział.

- Tu jest nasza nowa granica – powiedziałam miękko.


*I choose to be happy

 You and I, you and I
 We’re like diamonds in the sky


 You’re a shooting star I see

 A vision of ecstasy
 When you hold me, I’m alive



 Więcej już nie zdążyliśmy powiedzieć, bo zostałam wciągnięta przez Mario do środka, przy okazji ciągnąc za sobą Lewego. Götze chyba nawet nie zauważył, że w czymś przeszkodził, zresztą nie dziwne, skoro był tak pijany, że nie wiedziałam jaki cudem jeszcze stoi.

- Lena, ty jeszcze się ze mną nie napiłaś!  Krzyknął unosząc do góry butelkę wódki.

- Ze mną też nie! – oburzył się od razu Reus. Nie zdążyłam nawet pomyśleć a zostałam wciągnięta w te ich pijacie zabawy.

Budząc się rano, poczułam, że leżę na czymś ciepłym i twardym, co nie było zbyt wygodne. Chciałam to coś przesunąć, ale okazało się że nie leżę na czymś, a na kimś! Unosząc głowę, zobaczyłam uśmiechniętą twarz Marco, który chyba obserwował mnie podczas snu swoimi przenikliwymi tęczówkami. Moją poduszką była jego naga klatka piersiowa. Kiedy dotarła do mnie ta cała sytuacja, zerwałam się z łóżka, ale niestety zaplątałam się w prześcieradło i upadłam tyłkiem na podłogę. Spaliłam buraka i spuściłam głowę .Co ja… ?Co my…?

- Dzień dobry słodziutka – przywitał się nie skrępowany niczym chłopak. Podniósł się z łóżka i pomógł mi wstać. Wtedy zobaczyłam płytkie, podłużne ranki na jego plecach. Jakby ktoś go podrapał… Zaraz!

- Czy my… – wykrztusiłam z siebie. Marco pokiwał głową z cwaniackim uśmieszkiem. I nagle wszystko wróciło. Jego pocałunki. Ręce błądzące po moim ciele. Zęby kąsające szyję. Paznokcie wbijane w plecy w chwilach ekstazy. I to jak kazał mi krzyczeć swoje imię.


**Boy I know you wanna touch.
 Breathing down my neck, 
 I can tell ya wanna -
 And now you want it like, 
 Want you to feel it now.
 I got a secret that I wanna show you, oh.
 I got on secrets so imma drop em to the floor, oh


- O ja pierdolę… – szepnęłam tylko.

* Rihanna- Diamonds
**Rihanna - Skin


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz