niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział 7


Obolałe niedomówienia. 

Reus? - powiedziałam do słuchawki. - Nudzę się. Chłopak zaśmiał się w odpowiedzi.
- To nie jest śmieszne - zirytowałam się.
- Zrób coś! Od dwóch dni siedzę w hotelu, ciebie nie ma, nawet do sklepu wyjść nie mogę, bo nie wiem gdzie jest! I może byłam dobra w liceum z niemieckiego, ale KURWA MAĆ ja nie wiem co mam robić! - zakończyłam monolog łapiąc oddech.
- Dobra - westchnął. -  Zaraz coś wymyślę. I nie denerwuj się, złość piękności szkodzi, Cukiereczku.. A potem tylko pip, pip, pip.
Zaczynałam żałować że tu przyjechałam. Jak ja sobie to wyobrażałam? Że z tak marną znajomością języka poradzę sobie sama, a może Marco, albo Lewy zrezygnują dla mnie z treningów? Naiwne, cholernie naiwne.
Tak czy inaczej, o mało nie rzuciłam się na Roberta kiedy pojawił się w drzwiach do pokoju. Siedzenie tu samotnie, kiedy za oknem świeciło słońce było istną katorgą.
- Co powiesz na małą wycieczkę do Mario? Podobno przyda mu się pomoc - powiedział chłopak nawet nie wchodząc do środka.
- Jak dla mnie spoko, byle by tu nie siedzieć, bo oszaleję - stwierdziłam zabierając z kanapy torebkę i klucz do pokoju. Ubrana w słodką niebieską sukienkę i wysokie buty czułam się dobrze, nie miałam nawet ochoty na przebieranki.
- Wolność! - odetchnęłam z ulgą stając na dortmundzkim chodniku. Po zaledwie minutowym spacerze wsiedliśmy do czarnego auta Lewandowskiego, gdzie poczułam przyjemne zimno. Po kilku  chwilach zaczęłam nawet marznąć, ale na całe szczęście byliśmy już na miejscu. Mario przywitał nas zwykłym dla siebie uśmiechem i miłym, przyjaznym przytulaskiem. Lewandowski musiał wrócić na trening, wiec szybko nas opuścił.
- To co robimy? - Zapytałam Goetze zaraz po przekroczeniu progu. I tak zatrzymał mnie ruchem ręki, a strasznie nie lubiłam nie wiedzieć o co chodzi.
- Pobawimy się w niańki. Muszę odebrać brata z treningu i wskoczyć po Alanę. Nie masz nic przeciwko? - upewnił się, a ja skinęłam głową. Szczególnie imię “Alana” zaczęło mnie zastawiać. Nowa dziewczyna?
Kilka minut później jechaliśmy już autem Mario, a ja podziwiałam Dortmund zza szyby samochodu. Co jak co, ale mieszkając w tym mieście albo byłeś kibicem BVB albo masochistą któremu życie niemiłe. Gdzie nie spojrzeć  albo twarz Jurgena Kloppa, reklama nowego trykotu, powitania Reusa w drużynie… Wszędzie. Nie zdążyłam jednak zbyt wiele zobaczyć, bo chłopak zatrzymał auto na poboczu i prosząc mnie żebym chwilę poczekała, wszedł do małego domku, zostawiając mnie samą.  Kiedy go nie było zaczęłam się po raz kolejny zastanawiać co ja tu robię i czy nie powinnam po prostu wrócić do Londynu i zacząć chodzić na zajęcia. Ta myśl przypomniała mi że zaniedbałam taniec i nie robiłam nic żeby się rozwijać. Zabolało mnie, że umknęło mi coś, za co jeszcze niedawno tak walczyłam. Moje rozmyślenia przerwał jednak młody zawodnik Borussi, który zdążył już wrócić. Jednak kiedy go zobaczyłam, poczułam jakbym widziała go pierwszy raz. O miał na rękach dziecko! Około dwuletnia dziewczynka spała sobie słodko na jego ramieniu, najwyraźniej dobrze czując się w tej pozycji. Mario otworzył sprawnym ruchem tylne drzwi i posadził małą w foteliku, którego wcześniej nie zauważyłam, przykrytego kocem i sportową torbą. Teraz nie mogłam oderwać wzroku od dziewczynki. Miała długie, brązowe  włoski jak na tak małego człowieczka, a  loczki opadały jej co chwila na czoło. Raz nawet odgarnęła je rączką w uroczy sposób, nie budząc się. Odpowiedzią Goetze na moje pytające spojrzenie był uśmiech i wypowiedziane z dumą:
- Moja chrześnica, śliczna prawda?
- Jest urocza - odpowiedziałam szczerze. Również się uśmiechnęłam, nie nie poradzę, że kocham dzieci. Nawet Filipka, młodszego brata Sandry uwielbiam i często zajmowałam się nim, kiedy tylko miałam okazję.
- Dobra teraz jeszcze wpadniemy po Felixa, to zaraz obok naszego ośrodka treningowego. Zajrzymy  potem do chłopaków.
Przytaknęłam tylko zdawkowo, dalej wpatrując się jak zaczarowana w tego śpiącego Aniołka. Spotkanie z bratem Mario było dość dziwne. Nie mogliśmy się za bardzo porozumieć przez barierę językową, na dodatek piłkarz Borussi za coś na niego nakrzyczał, a miałam wrażenie, że chodziło o mnie w wypowiedzi chwilę wcześniej. Zanotowałam w głowie żeby później o to zapytać.
Całą drużynę BVB znaleźliśmy schowanych w cieniu, najwyraźniej regenerujących siły po skończonym treningu. Wszyscy siedzący najbliżej miejsca gdzie staliśmy przywitali się ze mną i przedstawili krótko. Dziewczynka leżała jeszcze na ramieniu Mario i rozglądała dookoła, zaspanymi oczkami. Poczułam jak ktoś obejmuje mnie z tyłu i składa krótki pocałunek na moich ustach. Reus odsunął się ode mnie szybko, a spokojna do tej pory Alana zerwała się nagle krzycząc: “Papa, Papa!” i wyciągając malutkie rączki w stronę blondyna, który od razu przygarnął ją do siebie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, ze Mała mówi po niemiecku, a “Papa” to tak naprawdę “Tata”. Cholera, cholera. Zajęty córką Marco nie zwrócił uwagi na moją reakcję. Ja za to miałam rażenie, że mam nogi jak z waty i zaraz się przewrócę. A potem zalała mnie fala wściekłości i przysięgam, że gdyby nie to że trzymał dziecko, ani że nie chciałam robić scen przy wszystkich, wyżyłabym się właśnie na nim. Ktoś ścisnął mi rękę i pociągnął za sobą. trochę na bok z daleka od ciekawskich spojrzeń.
- Co jest? -  Zmartwiony głos Lewandowskiego dotarł do mnie jakby z oddali. - Nic ci nie powiedział o Katherine? I w ogóle jakim cudem ty… Nie dałam mu dokończyć. Zamknęłam mu usta dłonią i kazałam się zamknąć. Czułam się taka głupia, taka naiwna, taka dziecinna! Reus nazwał to co było między nami przyjaźnią i naprawdę myślałam że tak jest, że się rozumiemy. Ale on cały czas mnie oszukiwał i wykorzystał. Sam Marco pojawił się obok mnie teraz i kompletnie nieświadomy mojej złości chciał mnie przytulić. No chyba nie! Odepchnęłam go od siebie, a ten spojrzał na mnie zdezorientowany pytając:
- Co jest?
- Główno. Potem zaczął rozmawiać z Lewym po niemiecku i przestałam ich rozumieć, kiedy zaczęli podnosić głosy. Chciałam odejść, ale blondyn złapał mnie za nadgarstek i nie pozwolił się więcej wyrwać.
Chyba musimy pogadać… - odezwał się.
- Szybko zauważyłeś - stwierdziłam.
- Chodź - powiedział.
- Nigdzie z tobą nie idę! - Tak naprawdę chciałam z nim rozmawiać ale… Potem poczułam jak mnie podnosi i przerzuca sobie przez ramię.
- Puść mnie kurwa! Nie jestem twoją lalką! - krzyczałam bijąc go po plecach. Zachowywał się, jak niczego nie czuł ani nie słyszał. Zaniósł mnie do jednego z budynków, i postawił dopiero w jednym z pomieszczeń, po szczelnym zamknięciu drzwi. Byłam jeszcze bardziej wściekła niż wcześniej, jeśli to właśnie chciał osiągnąć to gratuluję. Patrzyłam mu z wyzwaniem w oczy a on tak irytująco milczał. Uderzyłam go, zostawiając mu ślad paznokci na policzku. Poczułam się z tym źle i jeszcze w tej samej sekundzie zaczęłam tego żałować. Jedynym plusem było, że zaczął w końcu mówić.
- Alana to moja córka, ale to już wiesz. Czy to coś między nami zmienia?
Właściwie nie, ale zadałam mu inne pytanie:
- Kim jest Katherine?
- Moją byłą. Matką Alany. Kuzynką Mario. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Coś jeszcze się z nią łączy? - pytałam dalej.
- Nie… tylko Alana.
- Ale chciałbyś czegoś, więcej prawda? - Bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Milczał, co tylko potwierdziło moje przepuszczenia.
- Tobie też zależy na Lewym bardziej niż byś chciała, ale się do tego nie przyznajesz, nawet siebie oszukujesz.
- Zamilcz Reus!
- Widzisz, mam rację! - zaśmiał się z satysfakcją. - Poza tym, nie zmusisz mnie do milczenia, Maluszku.
- Nie zmuszę? - powiedziałam zadziornie, zamykając mu usta pocałunkiem. Potem jeszcze jednym i następnym.
- A może mam przestać?
Na to mi już nie pozwolił. Przyciągnął mnie bliżej do siebie, a jego ręce wędrowały już po moich udach.
- Później. Teraz nie chcę. - wyszeptałam mu do ucha. Zignorował mnie.
- Nie! - odepchnęłam go trochę bardziej stanowczo. - Zajmij się teraz dzieckiem.
- Dlaczego? To nie potrwa długo… - starł się mnie przekonać.
- Słuchaj mnie! Mój ojciec nie miał dla mnie czasu, bo był zajęty swoją dziewczyną. Ja nie pozwolę sobie być powodem, dla którego nie będziesz miał czasu dla Alany, rozumiesz? Idź już! - Prawie wyrzuciłam go za drzwi szatni, sama zostając w środku. Sama siebie wyprowadziłam z równowagi, tym co powiedziałam i nie chciałam żeby widział łzy w moich oczach. Kiedy zniknął z pola widzenia, odnalazłam paczkę papierosów w torebce i wyszłam z budynku z drugiej strony, tak żeby nikt mnie nie widział. Będąc już na świeżym powietrzu, odpaliłam jednego szluga i zaciągnęłam się dymem.
A miałam rzucić.

1 komentarz:

  1. Wow, nieźle namieszane o.O Ale dzięki Bogu, że jest już nowy rozdział <3 Naprawdę świetny :)

    OdpowiedzUsuń