sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 11


I nigdy nie każ mi wybierać. 

Wszystko było cudownie. Tak cudownie, że codziennie rano budziłam się rano i pierwszą czynnością było uszczypnięcie się w rękę, żeby sprawdzić czy to wszystko prawda. Za każdym razem, kiedy już byłam pewna, że to nie sen, uśmiechałam się do siebie. Była jednak taka mała ryska:  Marco Reus, mój niemiecki blondas, który po powrocie ze zgrupowania otoczył się tak grubym murem, że przebicie się przez niego graniczyło z cudem. Ale przecież teraz mogłabym góry przenosić! A czynienie cudów? Co to dla szczęśliwego, zakochanego człowieka?
- Marco! - zawołałam go idącego właśnie korytarzem. Ostatnio zamiast siedzieć na słońcu i przyglądać się treningom, chowałam się w gabinecie Kloppo. Zostawiłam otwarte drzwi, żeby było chłodniej. Zignorował mnie, po raz kolejny. Ej, tak to nie ma! Szybkim krokiem ruszyłam za nim i ciągnąc go z tyłu za mokrą koszulkę, wciągnęłam do mojego schronu, po czym zamknęłam drzwi.
- Czego chcesz? - zapytał oschle.
- Uprawiać z tobą dziki seks na biurku, ogierze. - Grunt to być przekonywującym. Dla lepszego efektu wsunęłam mu ręce pod koszulkę i ściągnęłam ją jednym sprawnym ruchem.
- Ty tak serio? -  zdezorientowany, nie wiedział co ze sobą zrobić. Mruknęłam tylko niezrozumiałą odpowiedź, jeżdżąc paznokciami po jego brzuchu.
- Przestań - odepchnął mnie, wcale nie delikatnie, a ja uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Właśnie o taką reakcję mi chodziło. Zdałeś Reus.
- Nie chodzi ci o seks… więc o co? - powiedziałam powoli. - Marco…
- O nic nie chodzi! - wykrzyczał.  - Teraz już nie zrozumiesz.
- Oczywiście! Bo co?! Bo teraz jestem szczęśliwa, to myślisz że już nie pamiętam jak to jest?! - nie wiem kiedy zaczęliśmy oboje krzyczeć i wyrzucać z siebie wszystkie żale. W pewnym momencie Reus dał za wygraną i powiedział:
- Katherine już nigdy nie da mi szansy, twierdzi że nic nas nie łączy. Prychnęłam w odpowiedzi, niczym rozjuszona kotka. Zakładając ręce na piersi, odwróciłam głowę w drugą stronę, powstrzymując ironiczny śmiech.
- REUS TOBIE TO DRUKOWANYMI TRZEBA? - powiedziałam powoli, hamując wszelką ogarniającą mnie chęć zniszczenia jakiegoś przedmiotu. Nie wiedziałam, czy to on był tak ślepy, tak ograniczony, czy to raczej moja wina, a może tej całej Katherine. Miłości, która najwyraźniej zniszczyła mu wszelkie szare komórki.
- Czy według ciebie TWOJE DZIECKO to NIC?- zapytałam podkreślając odpowiednie słowa.
- Nie, oczywiście, że nie…- zirytował się, bo pociągnęłam za tą wrażliwą strunę.
-Więc?- drążyłam temat, unosząc jedną brew do góry, patrząc wyczekująco.
Dalej nie wiedział o co mi chodzi, więc powiedziałam, bardzo wyraźnie, odnajdując w sobie ostatnie resztki cierpliwości dla mojego zagubionego Mareczka. A do cierpliwych nigdy nie należałam.
- Słoneczko, to nie zabrzmi dobrze, ale wykorzystaj to. Wykorzystaj, że jesteś ojcem jej dziecka, pokaż że ci zależy. Widziałam jak się zajmujesz Małą. I uwierz, to był najsłodszy widok jaki dane było mi oglądać!
- I co kurwa, mam je do Disneylandu zabrać, czy do czego dążysz?! - ironia, to chyba był nasz wspólny język, sarkazm jak religia, dosłownie.
- Chociażby! - stwierdziłam, mam nadzieję trochę poważniej i bardziej przekonywująco. - Mario ci przecież pomoże!
Po jego minie widziałam, że udało mi się go przekonać, mała Lena w moim serduszku, wykonywała właśnie dziki taniec radości. Nagle wyglądał tak, jakby zamierzał natychmiast wyjść, wykonać kilka telefonów i za godzinę biegać po parku rozrywki albo przytulać się do pluszowej myszki Mickey. Przynajmniej przez chwilę.
- Ona na to nie pójdzie, nie jest głupia. - powiedział.
- Sam jesteś głupi Reus! Boisz się o swoją dupę i tyle! - krzyknęłam. Nic nie możesz stracić ale się boisz! - Cisnęłam mu w twarz jego zmiętą koszulką i szybkim pewnym krokiem otworzyłam drzwi, by po chwili zatrzasnąć mi je przed nosem. Mówiłam, powtarzałam przecież że nie jestem cierpliwa! W tej chwili miałam w głowie tylko jedno: moją fajkę, fajeczkę, moje wybawienie. Marco nienawidził kiedy paliłam, Lewy był w stanie obrazić się za to na amen, a Wojtek zabierał mi paczki i wymuszał obietnice rzucenia nałogu na niezbyt delikatne sposoby. Pierdolić to.  No gdybym oczywiście nie wpadła na Roberta, ot moje szczęście.
Kiedy nie dałam się dotknąć, patrząc na niego wzrokiem bazyliszka, odsunął się kawałek i układając ręce w obronnym geście zapytał:
- A tobie co?
- Wyjaśniłeś już sobie wszystko z Anką? - poruszyłam drażliwy temat. Nagle zaczęłam mieć tego wszystkiego tak bardzo dość! Wszyscy robili tu sobie ze mnie jaja. Nawet niebieskooki uznał, że skoro Stachurska wyjechała, to już po wszystkim, a że nie powiedzieli sobie wprost, że z nimi koniec, zawodniczka karate mogła się pewnego dnia pojawić w domu Lewandowskiego czując się oszukana i zdradzona.
Jego milczenie mówiła zdecydowane: nie. Chciałam go wyminąć, nie mając ochoty na kolejne kłótnie, ale nie pozwolił mi na to.
- Nie będziesz miał nas obu, a ja nigdy nie będę tą drugą. Tłumaczyłam ci już. - powiedziałam cicho. Zostaw mnie w spokoju.  Bolało mnie, że przecież był ostatnio w Warszawie, mógł, miał okazję się z nią spotkać! Z Polski wyjeżdżała dopiero w przyszłym roku…
Puścił mnie, tak po prostu pozwolił mi odejść. Wyszłam więc, pokonując niemożliwie wręcz długą odległość z centrum  ośrodka, na jego obrzeża. Ten spacer pozwolił mi się trochę uspokoić, ale dłonie trzęsły mi się, kiedy wyciągałam paczkę papierosów z kieszeni szortów. Kiedy wzięłam pierwszy wdech, zaciągając się ostrym dymem, poczułam ulgę, która trwała jednak tylko chwilę.
- Ala, razy mówiłem ci że masz to rzucić?!
Kurwa mać. Nie. To mi się śni, prawda? Śni mi się. Odwróciłam się bardzo powoli, mając nadzieję, że przez przypadek pomyliłam fajkę z jonitem. Nie, oczywiście że nie.
- Co ty tu robisz Wojtek? - zapytałam, nie wierząc w to co widzę. Za dwa tygodnie zaczynał się sezon Premier League a on stał tu, przede mną, w  Dortmundzie.
Ignorując jego polecenie, zaciągnęłam się papierosem. Z nonszalancją zgasiłam go po chwili obcasem, ale zdałam sobie sprawę że nie mam dokąd uciec. Nigdy nie chodziłam po tych terenach sama, zresztą… to nie miało najmniejszego sensu.
Jak wszystko co się ostatnio zdarzyło. Miałam totalny mętlik w głowie. Moje uczucie do Lewego się nie zmieniło, nie. Po prostu byłam zła, że nie potrafił wziąć spraw w soje ręce, że nie dał mi jasnej odpowiedzi co z nami, co z Anką. Tkwiliśmy w dziwnym zawieszeniu, które było jak dryfowanie w chmurach, z których można w każdej chwili spaść. A ja chorowałam na lęk wysokości.

I tylko nie wiem czy mi starczy sił,*
Bo serce mam ze szkła i jak nic w każdej z chwil,
 Może zmienić się w pył.




- Albo wiesz co? Obojętnie - stwierdziłam wyciągając ręce w jego stronę. - Przytul mnie! - Co tu robi, dowiem się później. Teraz potrzebowałam chociaż chwili oderwania się, chciałam przez chwilę poczuć się bezpiecznie i jak w domu. A oplatające mnie w tej chwili szczelnie ramiona brata, były niczym bunkier chroniący przed całym złem.
- Nieźle namieszałaś. Znowu. - powiedział, stwierdzając jedynie fakt, a ja jęknęłam.
- Kto ci naskarżył?! A czekaj, przecież dobrze wiem! - Oczywiście że Lewandowski, no któż by inny… Mieli przecież doskonałą okazję, żeby sobie o mnie poplotkować.
- A ty przyjechałeś specjalnie po to, żeby o tym pogadać? Przecież sama sobie poradzę! Jesteś cholernie nadopiekuńczy! Nie jestem dzieckiem! - Nie, nie byłam zła że tu jest, byłam nawet mu za to wdzięczna, ale po pierwsze nie chcę się do tego przyznać, a po drugie chycałabym chociaż raz mieć szansę sama sobie poradzić, bez chowania się za czyimiś plecami. Ale byłam już tak zaplątana, że wyplątanie się z tego nie może skończyć się dobrze. Została jedynie ucieczka, dystans.
-  No i co kurwa z tego, że jestem nadopiekuńczy?! Przecież i tak mnie kochasz!-
Stwierdził całkiem poważnie, trochę poirytowany faktem, że mogłoby mi się to nie podobać. No tak, przecież jest moim starszym bratem, nadopiekuńczość to jego misja numer jeden! Westchnęłam tylko.
- Chyba za to właśnie, najbardziej cię kocham - dodałam, wywołując tym uśmiech na jego twarzy.
- Kiedy wracasz do Warszawy? - zapytałam.
- Jutro - odpowiedział smutno. Więc to co teraz powiem, powinno go ucieszyć…
- Jadę z tobą. Stęskniłam się już.
 - Znowu uciekasz! - Wojtek nie zareagował do końca tak, jak się tego spodziewałam.
- Zamierzasz ten bałagan zostawić za sobą i poczekać aż cudownie sam się posprząta?
Mniej więcej taki był mój plan. Chociaż nie, zaraz…
- Wojtuś… Popełniłam parę błędów, muszę to przemyśleć. Poza tym, nie chcę… Lewy ma mnie za pewnik, a ja… nie do końca. Wszystko zdarzyło się przez przypadek i właściwie bez wysiłku.
- Chcesz żeby się o ciebie postarał. - uzupełnił, wypowiadając to, co właśnie miałam na myśli.
- Chcę, żeby zrozumiał, że chcę czegoś więcej. Do tej pory miałam go za przyjaciela, potem się zakochałam, on też podobno mnie kocha, powtarza mi to, do znudzenia, ale nic się nie zmieniło. Dalej traktuje mnie jak gówniarę, o która musi się troszczyć jak starszy brat. Chcę być w jego oczach kobietą, a nie DZIECKIEM.
Pominęłam oczywiście fakt, że się z Robertem przespałam, niezależnie od tego jak blisko z Wojtkiem byliśmy, ciężko się było mi przed nim przyznać, że pieprzyłam się z jego przyjacielem. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać. Ta sytuacja była tak żałosna… ja byłam. Wojtek głaska mnie tylko po głowie i uspokajał.
~*~

Jeszcze tego samego dnia pożegnałam się z Mario i Marco, z tym drugim trochę się jeszcze drocząc i starając się przekonać do tego że mam rację i powinien o sobie i swoją miłość zawalczyć nie do końca brać ze mnie przykład, to ja tu byłam tchórzem, on nie musiał, mimo, że  nasza relacja opierała się głównie na podobieństwach, identycznych problemach i tych samych pragnieniach.
Z Lewandowskim było dużo trudniej, bo patrząc w jego smutne niebieskie oczy miałam ochotę rzucić wszystko i jednak z nim zostać. Ale nie, przypomniałam mu tylko o Ance i że do póki nie zdecyduje się i o mnie nie postara, będę się trzymać z daleka. Byłam pewna, że mój brat, też z nim rozmawiał, więc teraz wszystko zależało tylko od niego, a wiedział gdzie mnie znaleźć. W moim łóżku, w Warszawie, zapłakaną, przytuloną do pluszowego misia, którego dostałam od niego na szesnaste urodziny.

Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
[…]Ani miłość kiedy jedno płacze. 
Ale miłość - kiedy jedno spada w dół,
 drugie ciągnie je ku górze...**


*Happysad - Kostucha
**Happysad - Zanim pójdę. 

~*~
Oto i ostatni rozdział :) Jutro zapraszam na Epilog i małe podsumowanie i informację. Teraz wasza kolej, czekam na wasze opinie. ^^
@AlyFlame
http://ask.fm/MissAly17


2 komentarze:

  1. CO? ostatni rozdział ?! i jak ja teraz mam żyć, hmm? niee :c
    rozdział świetny, czekam (albo i nie) na Epilog :) xx

    OdpowiedzUsuń
  2. JAK TO OSTATNI ROZDZIAŁ?!?!?!?!? ; oooo
    NIE! NIE ZGADZAM SIĘ! XD

    OdpowiedzUsuń